Zachwyt milionów. Czy to rzeczywiście najgorsza rzecz, jaka
może się zdarzyć zachwytowi indywidualnemu? Albo tez obiektowi uwielbienia?
Odruchowo wydawałoby się: bzdura. Zachwytowi indywidualnemu powinno wisieć czy
zahacza o masowy. Od czegóż jest w końcu niekontrolowanym odruchem na
nabożeństwo chwili? ( jeśli tym nie jest, nie mamy do czynienia z tym, co
określam: zachwytem INDYWIDUALNYM!) Jak możliwym jest zagniecenie zachwytu
indywidualnego poprzez to, że znajduje wspólny mianownik z masowym? Nie podobna
przecież prawdziwie osobniczej czci przejrzeć się w gromadnej. Zbiorowość musi ułatwić, streścić, zachwycić się np.
wejściem do budynku, nie mając pojęcia na jakim planie postawiony lub odwrotnie. Ale! Jednak! Uwaga
i stop! Zmasowany atak czołobitności musi deformować jednostkowy afekt. Ciężar jest zbyt duży. Nie można zaprzeczyć wpływom.
Zachwyt przeciążony przemnożeniem przez tysiące. Niedobrze się robi od hurtowych ochów i achów. Lepiej się od tego nie
wykręcać, a mieć na uwadze. Uświadomiony może wnieść wartość poznawczą (o nas i
obiekcie czci i czci samej). Nieuświadomiony miesza w głowie i zdaje się uniemożliwia
przeżycie czegoś wyrafinowanie wartościowego, jakiej to przyjemności oczekuję
zawsze od tego, co mnie zachwyca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz