(na ten przykład) Gombrowicz,
Witkacy, Polański, Diehl. (wszystko mi się w
nich zgadza, dzieło dorównuje osobowości, życie dziełu, twarzy, nodze,
grymasom
itd.). Ale z nimi prosto. Zdefiniowani wielcy w sposób bezpieczny. Bez
usterek
w użyciu. Ich wielkość przygotowana do spożycia. Z certyfikatami.
( te certyfikaty! mniejsza w tej chwili, że nie zawsze trafne! czasem boleśnie mijające się z ich istotą) A co z Jacksonem? (On – wiadomo – otwiera każdą moją listę wielkości).
( te certyfikaty! mniejsza w tej chwili, że nie zawsze trafne! czasem boleśnie mijające się z ich istotą) A co z Jacksonem? (On – wiadomo – otwiera każdą moją listę wielkości).
Jakąś
niewygodę w obejściu budzi Jackson, kiedy ja się pcham z nim w złotym body
zapinanym na spodnie, na cokół! Bez certyfikatów
w poważne dywagacje! Temat o
nie dość wiadomym zabarwieniu. Wymykające się prostej diagnozie coś, co
ani
poważne ani nie istotne. Lęk budzi, ale jakiś stłumiony, jak śmiech się
tłumi,
nerwowy chichot. Wywracanie gałkami ocznymi. Nie nawet żeby obojętność i
lekceważenie
(bo nawet jeśli, to usiłowane, a takie już lekceważącym być nie może),
ale żwawość niecierpliwej chęci pozbycia się go na języku. Z nosem jego
niepewnym. Z wyjątkowością, ale rozprowadzaną
po ścianach w pokojach nastolatek Z
pedofilią, ale jakąś pokraczną. Z sądem w pidżamie. Z propofolem w zasikanym
łóżku. Z pogrzebem, ale potrójnym serialowym. Z geniuszem, ale
infantylnym. I hej! To właśnie! To bojaźń przed infantylnością, niepokojącą nie
dość dojrzałością, nie dość powagą. Nic pewnego. Na trwałe twardego. I w to mi graj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz